Temat franka szwajcarskiego zdominował przekaz medialny ostatnich dni. Od czwartku połowa telewizyjnej ramówki polskich kanałów biznesowych oparta jest właśnie o reperkusje związane z zaprzestaniem utrzymywania przez Szwajcarski Bank Centralny (ang. Swiss National Bank) minimalnego poziomu kursu 1.2 dla pary walutowej EUR/CHF. Mój wywód nie będzie traktował jednak o tym w jakiej sytuacji znaleźli się tzw. frankowcy, bowiem swoje zdanie na ten temat wyraziłem już przy okazji listopadowego wpisu pt. Złote referendum szwajcarów, a koszmar frankowców. Tym razem będzie o wizerunku SNB w kontekście podjętych kroków, które zadziwiły cały świat.
Stopy procentowe prezentowane w wartościach ujemnych spowodowały, że nasza rynkowa rzeczywistość okazała się być inna od tej o której jeszcze kilka lat temu można było się dowiedzieć na studiach ekonomicznych. Mówiąc z własnego doświadczenia wiem, że jeszcze do niedawna panowało przekonanie, że oddając komuś pieniądze „na przechowanie”, mogę oczekiwać zwrotu większej ich ilości. Powodem takich oczekiwań jest ponoszone przeze mnie ryzyko oraz wyrzeczenie się aktualnej konsumpcji na rzecz przyszłych zysków, które są w tym przypadku niepewne (parafraza Hirshleifer’a). Zasady gry uległy jednak zmianie i dzisiaj banki komercyjne – chociażby w rzeczonej Szwajcarii – muszą płacić bankowi centralnemu za przechowywanie ich kapitału. Ów bank centralny okazał się być największym i jednocześnie najbardziej bezwzględnym graczem ze wszystkich banków centralnych na świecie, a potwierdzeniem tej tezy jest decyzja ogłoszona w ostatni czwartek.
Przez wiele lat SNB był uznawany za wzór banku centralnego do którego zaufanie jest niemal bezgraniczne. Nie zwracając uwagi na fakt, że nigdy w historii świata nie udało się na dłuższą metę utrzymać sztywnego kursu wymienialności różnych form pieniądza. Najlepszym tego przykładem jest zagranie, którego autorem jest George Soros. Otóż 16 września 1992 roku funt brytyjski został złamany, a Bank Anglii (ang. Bank of England) zmuszony został praktycznie przez jednego człowieka z dużym portfelem do zaprzestania sztucznego utrzymywania kanału cenowego dla wymienialności waluty, którą posługują się Anglicy względem marki niemieckiej. Wysokie zaangażowanie kapitałowe po drugiej stronie, poparte ogromnym lewarowaniem okazało się być wystarczające, by wygrać walkę z ograniczonymi możliwościami banku centralnego do utrzymywania przyjętych wcześniej ram. Tak oto na placu boju pozostał sam Soros z jeszcze większym portfelem, a walutą brytyjską jest do dzisiaj funt, a nie euro. Notabene Brytyjczycy pewnie wielokrotnie po tym incydencie dziękowali Sorosowi, że tak się z nimi obszedł.
Tematem przewodnim tego wpisu jest jednak SNB. W przypadku tego zawodnika – jak już wspomniałem – mieliśmy do czynienia z wizerunkiem tożsamym z pełnią zaufania. Deklaracja dotycząca utrzymania minimalnego kursu EUR/CHF była przez 3 lata popierana ogromnymi inwestycjami, które polegały na wyprzedawaniu własnej waluty, by następnie nabywać odpowiednie ilości euro. Ostatni poniedziałek, czyli zaledwie trzy dni przed decyzją był momentem w którym deklaracje tego typu jeszcze bardziej przybrały na sile, a utrzymanie kursu zostało potwierdzone, jako kamień węgielny bieżącej polityki monetarnej banku centralnego dla którego dwoma głównymi miastami urzędowania jest Berno i Zurych. Nagle ku braku uciechy obserwatorów (mniej lub bardziej postronnych) podjęto decyzję, które nie dość, że nie była spodziewana, to jeszcze wprowadziła w osłupienie, a następnie wielką panikę, cały światowy rynek finansowy.
SNB okazał się być najbardziej bezwzględnym ze wszystkich banków centralnych, które podejmowały swoje decyzje na przestrzeni ostatniej dekady. Większość działań była bowiem wpisana w pewien kanon funkcjonowania we wspólnych relacjach handlowych różnych państw na całym świecie. Podejmowane decyzje były najczęściej chociaż po części spodziewane, a już na pewno nie wprowadzały tak dużej zmienności, bez względu na kierunek o którym mowa (paradoksalnie frank jest walutą, która w wyniku radykalnych działań błyskawicznie się umocniła).
Wizerunek SNB uległ zdewastowaniu, jednak ten rozdział 3-letniej rozgrywko się już zakończył, a zdanie rynku jest teraz bez znaczenia. Szwajcarzy są w tym przypadku wielkimi wygranymi, którym udało się zwieść ludzi swoją udawaną rzetelnością. Nie mam tutaj na myśli przysłowiowego Kowalskiego, którego decyzją było zaciągnięcie zobowiązania w obcej walucie, gdyż taką decyzję podjął i musi ponieść tego konsekwencje. Mam na myśli uczestników rynku, którzy za wzór dobrego prowadzonej polityki monetarnej stawiali właśnie Thomasa Jordana (prezes Szwajcarskiego Banku Centralnego) oraz jego świtę. Teraz możemy tylko zacząć się obawiać czy inne banki centralne nie pójdą w ślad za SNB i nie zaczną być bardziej bezwzględne w podejmowanych przez siebie krokach.
W tym kontekście chyba nie przesadziłem pisząc jeszcze we wrześniu, że banki centralne rządzą światem?